O tym, jak spędziłam wakacje, in fine

Reasumując, czy odpoczęłam? Do wczoraj sądziłam, że nie, ale dziś jednak jestem innego zdania.
Zwolniłam tempo. Zmieniłam otoczenie. Codzienne problemy zastąpiły inne, jakby mniejsze.
Ktoś za mnie gotował obiady i robił śniadania.
Nie musiałam układać rachunku prawdopodobieństwa, czy do końca tygodnia starczy chleba i masła.
Nie musiałam obmyślać, co zrobić na obiad, żeby zgadzał się bilans dań mięsnych i bezmięsnych dla zdrowia naszych trzewi. Zasadniczo, nie musiałam nic.
Mogłam za to: poczytać książkę, pobawić się bez spoglądania na zegarek z EF na dywanie, zjeść trzeciego w ciągu trzech dni – gofra (choć musiałam dzielić się nim z EF, no ale przecież nie jestem egoistką), zrobić wiele nowych zdjęć; pomarudzić, że na zwiedzanie tego Kazimierza i Lublina – pół dnia, to stanowczo za mało i obiecać sobie, że wrócimy do tych miejsc w niedalekim życiu.
Oprócz tego: ER przewiózł nasze dwa tyłki rikszą i to był fun, pogoda dopisała a komary nas nie pogryzły, pojęłam wreszcie urok małych miasteczek i (ha!), przywiozłam sobie w ramach suwenirów – piękne kolczyki i pierścionek 🙂
Do poprawki w przyszłym roku: trochę niepotrzebnych nerwów z ER, które zafundowaliśmy sobie sami.
A My mamy nadzieję, że przynajmniej trochę pomogliśmy w osiągnięciu wakacyjnego stanu odpoczynku:)
Jak na wakacje w grupie, to TYLKO z Wami!
A my tylko z Wami 🙂
Tak. Ja też odpoczęłam:) I też uważam, że Wschód jest piękny i niedoceniany. Po półtora tygodnia Młodzież wróciła do swojego rytmu spania (nieco utrudnionego przez pierwsze wrześniowe gile), naszego rytmu dnia i machania łapką pod blokiem Dziadków „Papa mamo, Niunia idzie do babci”:) Żal wracać do pracy, ale bez niej nie docenialibyśmy wakacji…