Krysiewicza
Korytarz szpitalny ma dokładnie 27 kroków. Na lewej ścianie wiszą trzy czarne koty. Na prawej ścianie – antyramy z podziękowaniami od wyleczonych pacjentów dla „miłych, serdecznych i zaangażowanych pań pielęgniarek”. W porze fajf-o-klok korytarz zamienia się w spacerniak. Rodzice wychodzą z dziećmi na popołudniowy spacer. Wszak ruch to zdrowie. Poza tym, ile można wytrzymać na przydziałowych, niecałych 2 metrach kwadratowych z dzieckiem, które po paracetamolu czuje się trochę lepiej, więc zaczyna je rozsadzać energia. Robię trzecie okrążenie z Anciem, wymieniam uprzejmości z innymi mamami. Anciowi się zaraz głowa odkręci, bo wszystko bacznie obserwuje. Za chwilę z niewiadomych przyczyn zaczyna popłakiwać, więc ja odtańcowuje sprawdzony indiański motyw „hej-a, hej-a” ku uciesze innych spacerowiczów i personelu, Anciu na chwilę zapomina o tej przykrości, która go trapiła. Przechodzimy do pozycji „na tygrysa” i robimy kolejne 6 okrążeń. Coś spóźniony ten popołudniowy obchód. Aha, no tak, operują. Obchód najwcześniej za godzinę.
Koło nas leży Michałek, młodszy od Ancia o miesiąc. Przypadłość ta sama z tym, że za pierwszym razem niedoleczona. Mama Michałka z tego powodu mało kontaktowa. Nie dziwię się, kto by po tygodniu chciał wrócić do szpitala z niemowlakiem? Nasze chłopaki synchronicznie nie śpią, nie mają humoru, rąbią w pieluchę. Anciu w dodatku wykazuje wysoki poziom empatii, gdy Michałek zaczyna płakać i mu wtóruje. Od razu przylatuje pielegniarka, żeby sprawdzić, co się dzieje. Wszak słychać nas na cały oddział. Od razu proponuje paracetamol dla dzieci. Chętnie, poproszę w imieniu syna, a dla mnie może trochę relanium. Nie da rady? Szkoda.
W szpitalu zostajemy dwa dni dłużej, dla pewności i dodatkowych 7 dawek zinacefu. Muszę mieć absolutną pewność, że Anciu wyjdzie zdrowy i nasza półtoramiesięczna gehenna w końcu się skończy. I, że nie wrócimy, jak Michałek, ale tego nie mówię głośno. Żeby nie zapeszyć.
Nie wytrzymali i skomentowali