Jednak nadszedł ten dzień
„Obudziłam się pewnego dnia rano i jak ten Archimedes od Eureki – doznałam oświecenia, że oto jest dzień, w którym zaczynam pisanie bloga.” Fanfary.
Nie, to nie to.
„Impulsem do powstania niniejszego bloga było wydobycie na świat EF-a. Wydarzenie to tak mnie rozczuliło i napełniło energią kosmiczną, że odczułam nagłą potrzebę pisania.”
Nie, nie. To w stylu Drzyzgi. Do porzygu. Jedyne, co się zgadza, to to, że EF przyszedł na świat.
Zaczęło się od tego, że wysłuchałam pierw kilku peanów pochwalnych pod adresem moich – mniej lub bardziej – okolicznościowych maili „do ludu zaprzyjaźnionego”. Następnie, w zgodzie ze swoją naturą – przemyślałam sprawę jakieś piętnaście tysięcy razy. Rozważyłam temat na wielu płaszczyznach, oszacowałam bilans moralno – czasowych zysków i strat, sporządziłam szkic i zanim się obejrzałam, stworzyłam bloga w swojej głowie. Po czym oczywiście zaorałam go dokumentnie, albowiem nie spełniał moich standardów jakościowych.
Więc zaczęłam od nowa. Spontanicznie – co już samo w sobie jest wydarzeniem, bo przecież ja nie czynię niczego spontanicznie. Usiadłam przed moim oknem na świat (czyt. laptopem), sprawdziłam wolność domeny, a gdy okazała się bezpańska – poprosiłam ER – ażeby ją dla mnie zakupił. I już. Był dzień ósmego marca dwa tysiące trzynastego roku, piątek i tego dnia nie wydarzyło się nic. Przynajmniej nic, co miało mnie tego dnia natchnąć do popełnienia bloga. Tak myślałam.
fanfary!!!!!!