Działka, kontakt z przyrodą i 10 stopni

EF czuje się u Dziadków na działce, jak ryba w wodzie. W sumie, nie ma się co Mu dziwić.
Przekroczy próg domku i już jest w ogrodzie, cofnie się o krok – i już jest z powrotem w wyłożonym boazerią pokoju z mnóstwem zabawek. A to wszystko bez ciągłego zakładania i zdejmowania butów, kurtki, czapki.
Można hasać po soczystej zielonej trawie, bujać się na dedykowanej huśtawce, wysypywać wielokrotnie atestowany i biały jak krupczatka, piasek z piaskownicy; wyciągać wąż spod iglaka, brudzić się, rechotać na całe gardło. I to w sposób nieograniczony!
No prawie, bo matka uparta jest i każe zjeść w odpowiedniej porze śniadanie, obiad, pójść na drzemkę („co za strata czasu!”), zjeść owoc na deser, zjeść kolację, wziąć prysznic („brr, ale zimny ten brodzik!”), ubrać piżamkę („!@#$%^&*, nie chcę skarpetek!!!!”), wypić mleko, przytulić Sebastiana i zasnąć („nie będę spał! pobawiłbym się!”).
Okazuje się przy tym, że tylko nam, dorosłym przeszkadza pogoda. Jak się ma dwadzieścia miesięcy (a nie lat), to bycie na dworze jest fajne. Choćby padało, wiało (że łeb urywało) i mimo miesiąca maja – było 10 stopni. Rodzic zakłada zatem dwa dodatkowe swetry, czapkę i kurtkę, i z herbatą w kubku idzie doglądać małego działkowego dzikuska, żeby sobie w przypływie radości krzywdy nie zrobił.
Pobyt Rodzica na działce u Dziadków jest mniej odprężający, albowiem wokół po zimie jest mnóstwo pracy do wykonania, a tu trzeba uważać na EF. Do tego, trzeba ciągle drzeć dzioba na uwolnione z miejskich pętów dziecko – wyłącznie w celach wychowawczych oczywiście. Dziecko się wówczas obraża i dokonuje aktu histerii, kładąc się plackiem pod dedykowaną mu huśtawką, wrzeszcząc wniebogłosy i przyciągając uwagę sąsiadów ze wszystkich stron, a nawet ujawniając sąsiadów, o których istnieniu nie wiedzieliśmy. Rodzicowi dostaje się jeszcze od Dziadka za znęcanie się nad Jego Wnusiem.
Rodzicowi ręce z chwastem opadają.
Na szczęście, EF demonstruje swój upór osiołka Dziadziusiowi, nie do końca uświadomionemu w buncie dwulatka („za moich czasów tego chyba nie było”), powodując tym samym reasumpcję wyroku skazującego, wydanego na Rodzica.
Echhh, fajnie jest na działce. Spokój, cisza, skrajnie casualowy uniform. Pomalowany płot i przycięty żywopłot. Porządek w piwnicy. Wywalone ostatecznie na śmietnik, okropne czerwone krzesło z 1979 r. Poranna jajecznica na kiełbasce i masełku klarowanym. Gorąca kawa w filiżance z kwiatkiem… Pieprzona wiewiórka, która zasuwa w nocy po blachodachówce i rozbija orzechy o drewno kominkowe na balkonie!!!
W planie na następny długi weekend: eksmitować w trybie pilnym wiewiórkę. Pójść na spacer do stadniny w Starym Jasińcu i pokazać EF żywego konia.
Nie wytrzymali i skomentowali