Burza bez tęczy
Jedna była w piątek. Po piorunach z obu stron, EF szedł spać sam. Byłam nieugięta.
Następna była w niedzielę. EF z powodu swojego zachowania, siedział w samochodzie podczas, gdy my z ER na zmianę, robiliśmy zakupy. Potem był poniedziałek. Przestałam rozmawiać z moim synem gdzieś w okolicach odbioru z przedszkola.
Dziś jest wtorek. EF już śpi. Za wyjątkiem drobnych scysji, dzień minął całkiem w porządku. Dziwne.
Od czego się zaczyna? W zasadzie trudno jednoznacznie określić. Wspólny mianownik to zazwyczaj jakiś banał.
Np. w piątek poszło o rozpięcie kurtki w samochodzie. Jedziemy teraz ok. pół godziny do domu przez korki na S11, więc rozpięłam dziecku kurtkę, żeby się nie zapocił. Awantura. Kurtka ma być zapięta. Tłumaczę cierpliwie, że będzie Mu za gorąco, że się zapoci. „Chcę się zapocić, ma być gorąco!!!” Neguję. Histeria na tylnym siedzeniu. Sięgam po dalsze argumenty: prowadzę samochód, nie mogę teraz zapiąć kurtki. Spazmy. Kurtka ma być zapięta. Racjonalizuję: zapocisz się i się rozchorujesz. „Chcę się rozchorować! Chcę! Zapiąć kurtkę! Zapiąć kurtkę!!!”.
W niedzielę? Standardy: uciekanie na parkingu, uciekanie po sklepie, zrzucanie przedmiotów, zrzucanie czapki na chodnik.
W poniedziałek? EF włączył oświetlenie na korytarzu w przedszkolu. Zgasiłam za nim tłumacząc, że nie jesteśmy u siebie i bez pozwolenia Pani Kasi/Ani/Reginy, nie włączamy światła. Ucieka mi i włącza mimo ostrzeżenia. Z szatni próbuje jeszcze kilka razy dać nogę i włączyć to cholerne światło. Już nerwy. Już histeria. Usiłuję Go ubrać. Wije się jak piskorz. Zrywa z siebie szalik, robi się bezwładny, gdy usiłuje ubrać Mu kurtkę. Ryczy cały czas. Wychodzimy z przedszkola, ja trzymam Go oburącz za głowę, bo inaczej zrywa czapkę i rzuca na chodnik, a ziąb jest straszny.
EF jest krnąbrny, uparty i nieprzejednany. Logiczna argumentacja jest jak grochem o ścianę. Kary nie działają. Przekupstwo nie działa. Zaweźmie się, przyjmie karę „na klatę”, postawi na swoim za wszelką cenę, choćby tylko On miał na tym stracić. Jak mówi ER: na złość tacie, nasram w gacie. Wypisz, wymaluj.
Nie mamy metody. Próbujemy, szukamy. Punktujemy, wskazujemy na niekonsekwencję, zarzucamy argumentami. Szlag nas trafia. Unosimy się, przez co osiągamy efekt kuli śnieżnej.
Czytałam o tym trochę. To podobno typowe dla tego wieku trzech lat: irracjonalnie, ale wygrać; postawić na swoim kosztem samego siebie. Zupełna abstrakcja dla nas.
Mam przez to huśtawkę nastrojów. Żal mi EF, bo On taki dojrzały intelektualnie a niedojrzały emocjonalnie. Z drugiej strony, ustawiłabym bachora. Potem wyrzuty sumienia. Panuję nad sobą coraz lepiej. Już nie daję klapsów, bo to nie pomaga. Ale jak można nie reagować na logiczne argumenty? No, nie pojmuję.
EF Little Explorer.