Znalazła się…

… moja obrączka 🙂 No ba! Przecież ja wiedziałam, że się znajdzie!
No dobra, szczerze mówiąc, to z upływem kolejnych dni wcale nie byłam tego taka pewna, ale miałam nadzieję.
A było to tak: w poniedziałek zadzwonił Tatuś (vel Dziadziuś) i zaczął tajemniczo, że ma dla mnie dobrą wiadomość, po czym opowiedział całą historię o tym, jak pojechał na działkę, celem skoszenia zielonych odrostów trawie i raptem błysnęło Mu coś na podeście zjeżdżalni.
I to była ONA – moja obrączka 🙂 Leżała tam spokojnie dwa tygodnie, w miejscu, w które ją odłożyłam, żeby posmarować kremem przeciwsłonecznym okrągłą buzię huśtającego się EFa (bo nie lubię, jak mi jakieś mazidło włazi pod nią). Nic dziwnego, że nie znalazłam jej w domku, skoro jej tam fizycznie nie było. W tej sytuacji pięćdziesiąte szukanie przez ER też nic by nie dało. Oczywista oczywistość.
I, że nikt jej nie zabrał! I nikt nie zauważył!
W tym miejscu pragnę złożyć najserdeczniejsze podziękowania oraz życzenia zdrowia i wszelkiej pomyślności wszystkim srokom III Rzeczpospolitej!
A obrączki teraz tak szybko nie zdejmę.
Bezczelnie odebrano mi możliwość odnalezienie obrączki. Ale dobrze, że jest. A wraz z obrączką wróciła uśmiechnięta wersja żony :).
uffff:)