Zapomniana pasja

21 lipca 2014 autor:

Zapomniana pasja

Wybraliśmy się dzisiaj na wycieczkę rowerową.
Nie, to za dużo powiedziane.
To była raczej przejażdżka rowerowa, ale za to frajdy tyle, co z wycieczki!
Zabieraliśmy się do tej przejażdżki jak przysłowiowa sójka.
Pierw, mniej więcej wczesną wiosną, zrobiliśmy rozeznanie w dziecięcych fotelikach rowerowych. EF sam jeszcze nie pojedzie chyba, że na zeberce po mieszkaniu.
Udaliśmy się do sklepu i wytypowaliśmy dwa zdroworozsądkowe modele, przy czym jednego akurat nie było na stanie.
Nie mając „ciśnienia” uznaliśmy tedy, że jest jeszcze czas, aby taki fotelik kupić. Ponadto, takie urządzenie trzeba jednak dopasować do roweru ER.
A rower ER musi być sprawny.
Reasumując, zakup fotelika należy poprzedzić przeglądem roweru ER.
Kupiliśmy za to seledynowy kask dla EF.
EF, stojąc w sąsiedztwie kosza z piłkami i piłeczkami, nie robił sobie nic z konieczności właściwego doboru kasku i wyrażał swoje zniecierpliwienie przy mierzeniu kolejnego modelu.

Następnie ER, przez około miesiąc czasu, oddawał swój rower do zasłużonego przeglądu.
Gdy rowerowi przywrócono już dawny błysk wszystkich śrubek, wpadliśmy w wir wydarzeń weekendowych (wieczór panieński Anki, ślub Anki, wyjazd na działkę, impreza z okazji Dnia Dziecka, etc.) i rodzinne pedałowanie zeszło na dalszy plan. Ot, trzeba mieć priorytety.

W końcu ER się poświęcił i sprowadził do garażu mój rower.

Przyszła zatem właściwa pora na zakup fotelika. ER zaplanował, że uczyni to w sobotę. Nieoczekiwanie na sobotę, swój przyjazd zapowiedzieli Dziadkowie. Jednakże Dziadkowie i tak przyjeżdżają głównie do naszego dziecka, tym samym dopołudniowa nieobecność ERa nikogo nie uraziła. ER wrócił „z tarczą”.

Uzbrojeni w fotelik zadecydowaliśmy, że machniemy sobie rundkę rozpoznawczą w niedzielne dopołudnie, przed grillem u znajomych.
Trzeba tylko odpowiednio dopasować kask do małego łebka EF.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Z początkowej fazy zainteresowania, EF szybko przeszedł do fazy zniecierpliwienia, a z niej do fazy histerii i na spodziewaną kolejną przymiarkę kasku, już na wszelki wypadek reagował wrzaskiem.
Po wyczerpaniu wszelkich, najbardziej wymyślnych sposobów na odwracanie uwagi, w ciągu półtorej godziny osiągnęliśmy zaledwie stan „trzymania się kasku na głowie”. Etap „dopasowania kasku” uznaliśmy w tym dniu za nieosiągalny.
Jednocześnie, na rundkę po okolicy zrobiło się za późno.
Sprawę trzeba było odłożyć do poniedziałku.
W poniedziałek, przywdzialiśmy bardziej (ER) lub mniej (ja i EF) profesjonalne umundurowanie rowerowe i zeszliśmy do garażu. Usadowiony w foteliku EF, rozglądał się bacznie na boki, gdy ER dopasowywał wszystkie zapięcia. Przyszła kolej na kask.
I tu niespodzianka; raz-dwa, kask siedzi na małej głowie i trzyma się jako-tako. EF był tak zaintrygowany całym zajściem, że zignorował najbardziej newralgiczny punkt programu.
Ruszyliśmy.
ER ostrożnie, bo wiezie nasz największy skarb. Ja ostrożnie, bo nie siedziałam na rowerze od czasów starożytnej Troi.
Jedziemy.
Chłopaki z przodu, ja ubezpieczam tyły. W dodatku, jak się wyglebię, to przynajmniej Oni mnie nie przejadą i nie spowoduję tym samym katastrofy w ruchu lądowym.
ER, znając moje problemy z równowagą, co rusz ogląda się na mnie i wskazuje: a to na kamień, a to na nierówność, a to na korzeń. Kochany jest. Jedzie jakby z dwójką dzieci.
Przemierzamy rezerwat głównym gankiem.
Jest cudnie! Wieczór, trzydzieści stopni, ale wiaterek chłodzi.
ER czuje się już pewniej z dzieckiem na rowerze i podchwytuje pomysł, żeby pojeździć jeszcze po kampusie uniwersyteckim. Odwiedzamy kaczki, przyglądamy się nowym budynkom kampusu. Fajnie to wszystko wygląda. Tak nowocześnie.
EF ogląda się co rusz na prawo i na lewo.
Zrównuję się z chłopakami od lewej strony i mówię do EF: a kuku!
Uśmiecha się szeroko: Mama!
Przyhamowuję i zmieniam stronę na prawą. A kuku!
Buzia EF znowu rozjeżdża się w uśmiechu: Mama!
Zaraz, kurde, jako to z prawej? Przecież przed chwilą Mama była po lewej stronie.
EF zdumiony, patrzy na lewo (gdzie mnie już nie ma), a zaraz znowu na prawo (gdzie aktualnie jestem). Zachodzący proces myślowy pod kaskiem daje swój wyraz na opalonym już nieco obliczu. Mama, jak to zrobiłaś?
Ano, czary – mary 🙂
Jedziemy wzdłuż ściany lasu, delektując się przejażdżką. EF zaczyna sobie podśpiewywać. Słysząc to ER, intonuje powtarzający się motyw muzyczny ze Świnki Peppy. Teraz śpiewamy już we troje: la la la, la la la, lalalalalalala!

Moglibyśmy tak jeździć i jeździć, ale robi się późno. Dosyć wrażeń jak na pierwszy raz. Bardziej z rozsądku, niż z wyboru, wracamy do domu.

Było super! Poproszę o dokładkę.

Podobne wpisy

Podziel się

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *