Wywoływanie sportowego ducha.

4 czerwca 2014 autor:

Podjęłam decyzję, że zacznę znowu chodzić na basen. Bo to fajne, zdrowe, wszechstronnie działające, relaksujące, uelastyczniające, przeciwzakrzepowe, ujędrniające, wysmuklające, antycelulitowe, odświeżające, dystansujące…[1]

Ponad to, nie może tak być, że mój dwukrotnie starszy Tato, vel. Dziadziuś, będzie mnie dalej, pod względem swojej kondycji fizycznej, zawstydzał. I mówił mi, że mam sobie usiąść i odpocząć, podczas gdy sam robi rekreacyjną, 40 km przejażdżkę na rowerze, po czym z niego zsiada i kosi 540m(2) trawnika, następnie robi porządek w piwnicy, czyści oczko wodne, przycina gałęzie i dopiero robi sobie przerwę na kawkę.

Tak więc, ER załatwił mi karnet. Jak raz odczuwalnie zapłacę, to będzie to bardziej motywujące, aby rzeczywiście chodzić. Sprawdziłam w sieci ilość wolnych torów na dwóch pływalniach każdego dnia, w interesującym mnie przedziale czasowym. Zrobiłam z tego tabelkę, wkleiłam do kalendarza i… poszłam na basen. Żeby nie było, że jestem dobra tylko w teorii i planowaniu.

Przy okienku na pływalni, okazałam się PINem, na co Pani zeskanowała trzykrotnie dla pewności mój palec wskazujący i już, mogę wchodzić. Gdzie te czasy, gdy chodziliśmy na basen do Pałacu Młodzieży, a karnet półroczny trzeba było przechowywać w torebce śniadaniowej, bo się kartonik wyginał i kruszył od wilgoci. Teraz wystarczy nie stracić zeskanowanego palca u dłoni. Praktyczne.

Weszłam do basenu i dawaj, żabkuję. Przeżabkowałam 6 długości w 5 minut.
Jezus, Maria! 50 sekund na jedną długość?
Tak źle, to już dawno nie było, ale nie wyrzucam sobie w nieskończoność, skoro ostatnio do basenu weszłam w ubiegłym roku, w dodatku z EF w ramach wodnego żłobka, gdy EF ważył jeszcze <10 kg.
Pływam dalej, robiąc przerwy na dodatkowy oddech po przepłynięciu długości. Brak kondycji nadrabiam wypracowaną przed laty techniką. Plan na dziś – 40 minut pływania w basenie sportowym, potem może trochę biczy wodnych na mój ścierpnięty kark….
Potem muszę podjechać po kawiorkę do obiadu, po truskawki już chyba nie zdążę, następnie obrobić mięso, zmielić, podzielić na części, ugotować zupę meksykańską – dodam chyba do niej dla koloru jednego ogórka małosolnego, ER jakoś to przeżyje…, pościągać pranie z linek i może wstawić kolejne, wystawić aukcje z butami EF… Co to za dziad mi się pakuje na tor? Z gaci robi mu się pęcherz pławny. Jak ja nie znoszę tych, co to pływają w tych spodenkach plażowych! I potem ciągnie się za nimi taki żagiel pod wodą i majta między nogami. Tragedia. No nic, może się zniechęci do pływania na moim torze, jak ruszę trochę szybciej i będę mu siedzieć na piętach…

Po 40 minutach pływania, wychodzę z basenu i nogi się pode mną uginają. Upss, chyba trochę za ambitnie, jak na pierwszy od stuleci raz. Jutro pewnie nie wstanę z łóżka. Bicze przekładam na następny raz, bo jest późno. Idę uważnie do szatni.
Ale jestem głodna!!!

Kupuję dietetycznego jak cholera crossainta i myślę już o tych batonach energetycznych dla sportowców, że trzeba będzie takie w bzyku wozić. Na razie muszą wystarczyć owocowe mentosy.

Wracam do domu i szybko, szybko obiad, bo ER zaraz wróci. EF usiłuje sobie chyba zrobić kawę w ekspresie, bo wszedł na stołek i składa pieczołowicie elementy wajchy do kawy.

Pod wieczór bolą mnie trochę mięśnie ramion. Ale inne, niż te od noszenia EF. Usiłuję je nazwać i pytam o to ER, na co On odpowiada, że są to … mięśnie ramion 😉

Dobrze, że bolą, znaczy że jeszcze są.

[1] Niczego nie skreślać!

Podobne wpisy

Podziel się

1 komentarz

  1. cocacola

    Buhahahahaa 😉
    Nie kumam po co Ci ta tabelka??? 😉

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *