Wracam z dalekiej podróży…
… a ze mną, moja rodzina. Przed nami jeszcze daleka droga, ale mam nadzieję, że już prosta. Chociaż, jak to w podróży, zawsze coś się może wydarzyć.
Nie pisałam. Nie miałam, kiedy. Nie chciało mi się. Nie miałam siły. Nie miałam, gdzie.
Teraz też nie napiszę wszystkiego. Nie od razu.
Gdzie teraz jesteśmy? U siebie. Tak, znowu przysługuje nam ten przywilej. Powiadomiłam już wiele instytucji o zmianie adresu i operuję na co dzień pojęciem „nasz dom”, „do naszego domu”, „w naszym domu”, ale substancji jeszcze nie czuję. Jeszcze nie wszystko jest na swoim miejscu. Nie mam jeszcze schematów, nie wszystko wygląda, jak z moich marzeń. Ale stopniowo będzie.
Kim jesteśmy? ER – prezesem perpetuum mobile. Zaprawdę (a niech zabrzmi górnolotnie), nie pojmuję tego, jak to się stało, że ER, który przez 3 miesiące praktycznie nie pracował, przynosił mimo tego do domu pieniądze. Chyba kurde jakiś janioł lobbował. Ja dla odmiany pracowałam jak głupia, przez całe wakacje, przyjmując na klatę połączenie wydziałów i mitologiczny Chaos. Do teraz bogowie się jakoś z tego Chaosu nie wyłonili.
EF od 36 dni jest przedszkolakiem, zasmarkanym, upartym, na przemian: samodzielnym i niezaradnym (zależy, co sytuacyjnie bardziej mu pasuje).
Jacy będziemy? Szczęśliwi. Już za chwilę, no – może za dwie.
po raz kolejny: Gratulacje!
Senkju. Od tygodnia mamy lampy w salonie = o 4 sterczące bezproduktywnie kable ze ścian/sufitu mniej. Juhu!