Święta, święta… i po świętach

Po tej Wielkiej Przedświątecznej Pardubickiej, przyszedł czas na autentyczny odpoczynek w gronie rodzinnym.
Święta minęły tak, jak sobie tego życzyłam: w rodzinnej, wesołej i spokojnej atmosferze, na umiarkowanym obżarstwie, umiarkowanej aktywności fizycznej i nikłej aktywności umysłowej.
Sylwestra spędziłam częściowo przy statywie (przygotowując się z poświęceniem na jedyny taki w roku, wszechobecny pokaz sztucznych ogni i stwierdzając w ostatecznym rozrachunku absolutny brak czystości kadru), częściowo nasłuchując pomruków burzy z pokoju, w którym spał EF (skubany, mimo huku i oślepiającej jasności – nie obudził się) i częściowo śpiąc w łóżku (kto ma małe dziecko, ten wie, że czy to Nowy Rok, czy nie, DZIECKO i tak wstanie po siódmej, oczekując tego samego od „zmęczonego” rodzica).
W pierwsze dni Nowego Roku udzielaliśmy się towarzysko, składając bardziej lub mniej zaplanowane wizyty u rodziny i przyjaciół, robiąc czystki na RORach wobec sezonu wyprzedaży w centrum handlowym i poszukując Michelin Alpin A4 205/55R16 91 T – sztuk jeden dla Dziadziusia, który rozciął takową oponę na krawężniku trzeciego dnia Nowego Roku.
Piątego dnia Nowego Roku wróciliśmy do domu w późnych godzinach wieczornych, albowiem wyjątkowo tym razem nie musieliśmy się nigdzie śpieszyć.
W domu ER odkrył awarię lodówki, wyjmując z niej włochatą limonkę, będącą przed przeobrażeniem cytryną.
Po unicestwieniu zaawansowanej technologicznie cywilizacji pleśni z lodówki, ER wysunął przerażającą hipotezę o śmierci agregatu i konieczności wymiany całej lodówki:
– najlepiej na model wolnostojący inox,
– i nie Whirpoola (bo, jak się okazuje, to włoskie „gie” jest),
– i nie klasa A osiem plus, bo się nie zwróci,
– i na coś z półki za ok. 1600 zł za sztukę.
Po czym zabrał się za reanimację włoskiego „gie”.
Po przeprowadzeniu serii testów, inż. ER odkrył awarię termostatu, który z powodzeniem dnia następnego wymienił. EF oczywiście asystował, przynosząc swoje plastikowe młotki i śrubokręty w razie, jakby mistrzowi narzędzi zabrakło.
I jak tu nie mówić o szczęściu?
A gdyby się ta awaria zdarzyła w Święta, gdy lodówka była pełna, że drzwiczki trzeba było podpierać krzesłem? Albo gdyby faktycznie był to agregat? Wyskoczyć po Świętach z półtora kafla, to nie jest pierdnięcie w mąkę.
Kochani, mówię Wam, szklanka jest do połowy pełna.
Nie wytrzymali i skomentowali