Święta po burżujsku.

22 kwietnia 2014 autor:

Święta po burżujsku.

Nie, żeby od razu bunt na pokładzie. Wyłom zaledwie – w wieloletniej tradycji Świąt, organizowanych u nas i przez nas.

Przypadkowo postanowiłam wgłębić się w treść korespondencji elektronicznej, którą raz po raz rozsyła referat socjalny. Uwagę moją, przykuła cena oferty świątecznej resortowego ośrodka w Jastrzębiej Górze (dwie i pół stówy za trzy noclegi z wyżywieniem od osoby – nie może być!). Przyjęłam ją z lekkim niedowierzaniem.
Poinformowany o sprawie małż ER, bez wdawania się w szczegóły i zbytniego odwlekania tematu, wyraził się jasno i wyczerpująco: jedziemy!
Moi rodzice przyklasnęli pomysłowi. Gorzej z drugimi rodzicami, bo mają kota. Tzn. nie kuku na muniu, ale rudego i złośliwego sierściucha, którego z uwagi na jego dokuczliwy charakterek, nie da się nigdzie wyekspediować.
Żal nam było rozdzielać rodzinę, ale „Bacia” Irka stwierdziła stanowczo, że nie zawieraliśmy żadnej umowy na spędzanie każdorazowo Świąt razem i nic się nie stanie, jak Oni raz spędzą sobie Wielkanoc w domu bez nas.
Kochana „Bacia” Irka. Wie, jak uciszyć moje wyrzuty sumienia.

Cóż to za cudowny okres, ten przedświąteczny! Nic nie trzeba robić!
Ha! Wprost przeciwnie, trzeba się spakować na 4 dni, uwzględniając wszelkie okoliczności przyrody i pogody, charakterystyczne dla naszego klimatu.
Zapakowani po sufit auta, ruszyliśmy do Bdg, do moich rodziców, żeby tam zrobić przystanek w trasie na obiad i drzemkę EF.
EF wyrażał niezadowolenie, że musi podróżować w bucikach i skarpetkach, więc tak długo szurał nimi o fotelik, że w końcu je ściągnął. Do pełni szczęścia, zakasał sobie jeszcze spodnie od dresów prawie po pachwiny.
Mniej więcej na wysokości Tczewa, przestało mi się to podobać, bo EF zaczął kichać. Siedząc na przednim fotelu, dokonałam ekwilibrystyki, atakując skarpetkami małe wierzgające stopy na tylnej kanapie. Ubranie jednej skarpetki zajęło mi około 7 minut. Musiałam bowiem stoczyć jeszcze walkę ze słabościami własnego organizmu i prawami fizyki.
Zdjęcie tej skarpetki zajęło EF jakieś 4 sekundy. Poddałam się.
W trasie EF wciągnął 2 opakowania petitbeurre’ów i wydawał się być szczęśliwy. A tak się zarzekaliśmy, że nie będzie niczego jadł w samochodzie! Tiaaa.
Dojechaliśmy do celu, gdzie mimo późnej pory, czekała na nas ciepła kolacja. Po kolacji, szybkie mycie EF, mleczywo i spanie. Jaaaasne, akurat!
Godzina dziewiąta, a dzidziol na najwyższych obrotach, zabawa w najlepsze, gada jak nakręcony, prowokuje do zabawy. Nic nie pomaga, nawet smoczek, który zazwyczaj wyłącza EF w 5 minut. Nie wyhasał się w ciągu dnia, nie jest zmęczony. Bierzemy zatem EF pod pachę i idziemy do dziadków na telewizję. EF goni się z Dziadkiem po pokoju, bawią się w „a kuku” i samoloty do godziny wpół do jedenastej. EF zasypia po godzinie jedenastej tylko dlatego, że nie ma wyboru, bo zgasiliśmy światło.

Wielka Sobota rzeczywiście jest wielka, bo nic nie muszę robić. Po śniadanku spacerek, po spacerku basen i relaks, po basenie obiadek, po obiadku spacerek nad morze. Żyć, nie umierać.
EF przestraszył się morza. Fala szumi i uderza o brzeg. Na plaży EF najlepiej czuje się na naszych rękach. Przekonujemy Go łopatką i grabkami; wszak, gdzie się nie rozejrzeć, tam piaskownica.
EF odkrywa na plaży mnóstwo kamieni. Ale frajda! Nad morzem nie jest jednak tak źle.
Dziadek chce pokazać EF, jaki dźwięk wydają uderzone o siebie kamienie. Stuka tedy nimi z charakterystyczną dla siebie energią Ironmana. Nagle jeden z kamieni pęka i rozlatuje się w drobiazgi.
Przez moment patrzymy zdumieni, na co ER mówi: Tata, popsułeś kamień!
Wspomnienie tej sceny, wywołuje nasze wybuchy śmiechu aż do samego końca pobytu.

Na drogę powrotną, zakładam EFowi rajtki. Tych tak łatwo nie zdejmie. O dziwo, nawet nie próbuje. Szwankuje nam trochę nawigacja, która miała nas uchronić przed radarejro, więc ER dokłada do niej swój komentarz: „Jedź za tatusiem”.

Wielkanoc w Jastrzębiej – bardzo udana, choć mało świąteczna.
Spokój, relaks, lenistwo, dogadzanie podniebieniu, ale brak tej charakterystycznej, podniosłej atmosfery, brak symboliki, brak celebracji.
Raz, nie zawsze.

Podobne wpisy

Podziel się

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *