Rodzica stres powszedni

Trzeba to w końcu powiedzieć bez ogródek – z EF jest kawał chłopa.
EF wyrósł z dzidziolowego nosidła. Nogi wystają już od dawna i EFowi już ciasno.
I wiercidupka z Niego. No a przecież od jakiegoś już czasu EF samodzielnie siedzi…
Czas na prawie dorosły fotelik.
Uświadomieni powyższym faktem rodzice – trochę szczęśliwi, że nie będą musieli już za chwilę dygać potwornie ciężkiego nosidła z dzidziolem, trochę smutni, że ich dzidziol tak szybko rośnie – zasiedli tym samym przed komputerem, celem powzięcia szerokiej i wyczerpującej wiedzy „o foteliku samochodowym” w ogólności i „foteliku samochodowym dla EF” docelowo.
Dwie godziny… nie, w zasadzie prawie trzy: czytania, analizowania, porównywania, rozpracowywania testów ADAC, oglądania crashtestów na youtube… racjonalizowania…
A na koniec – figa z makiem. Jedno wielkie przerażenie.
Bo nie ma takiego fotelika, który by na pewno, nie na 100, ale na 1000% uchronił EF od skutków ewentualnego wypadku.
A to jest dopiero pierwsze kryterium, które fotelik miał spełniać!
EFowi musi być wygodnie, bo nie raz zdarzy Mu się kimnąć w tym tronie. No toć przecież nie będzie spał jak księżniczka na ziarnku grochu!
I EF nie może się w nim pocić, bo jeszcze Go potem zawieje i dopiero będzie!
I musi być możliwość przyczepienia do niego Dyziaka. I bimbającej kury. Bez kury nigdzie nie jedziemy.
I ten fotelik musi być szary, żeby pasował kolorem do auta. I żeby obicie można było łatwo zdjąć i wyprać, jak je chrupek kukurydziany pobrudzi.
I być wytrzymałym i starczyć już co najmniej do czasu szkoły średniej.
I mieścić się z ceną w jednym klocku.
…
Kupiliśmy. Żadnych osłon tułowia, tylko pięciopunktowe pasy jak w formule pierwszej 🙂
EF siedział w nim chwilę w sklepie, ale ta próba się nie liczy, bo EF był naburmuszony. Wcześniej Go ER trzymał na rękach i to było fajne.
Próba generalna w niedzielę.
Nie wytrzymali i skomentowali