O tym, jak EF rośnie.

Kiedy ten EF tak urósł? Może, jak byłam w pracy. Albo, gdy robiłam zakupy. Albo, gdy sprzątałam. Tak jakoś nagle przestał być niemowlęciem i jest małym chłopcem. Z dużymi stópkami. Siedzi i powoli obraca w rączkach zabawkę. Płynnie i precyzyjnie przekłada z rączki do rączki. Skrupulatnie jej się przygląda, dotyka paluszkiem wskazującym detali i skrobie farbę.
Taki mały dorosły.
Po czym pakuje zabawkę do buzi 🙂
Uff, na szczęście jeszcze dziecko.
Jego ciekawość świata – na ultrawysokim poziomie.
Gdy Go trzymam na rękach, to poziom jeszcze wzrasta (do wysokości poziomu należy dodać mój wzrost).
Na moich rękach czuje się pewnie i się kręci, obraca. Nie, nie główkę – to za mało. Przecież, żeby zobaczyć, co jest za nami, to należy TO COŚ zobaczyć całym ciałem.
Zazdroszczę Mu czasem tej umiejętności autentycznego zachwytu nad lampą, zdziwienia – gdy zobaczy mnie przez kuchenne okno, radości z wiatru, jaki robi narzuta, rozpościerana nad łóżkiem. Wzrusza mnie Jego zaufanie do nas i jego poczucie bezpieczeństwa, gdy jesteśmy przy nim, gdy przybiegamy natychmiast – gdy budzi się nagle z płaczem.
Dotyk. Mój – uspokaja. Jego – rozczula. Jesteśmy oboje narkomanami bliskości.
Człowiek jest podobno jedynym ssakiem, który wywala z posłania swoje młode, żeby spało samo.
Jak zwykle, wbrew naturze.
Nie wytrzymali i skomentowali