Ghostwriter
Ile odpowiedzialności jest w stanie przyjąć na siebie człowiek, zanim pod nią padnie? Zastanawiam się nad tym, wychodząc jak co dzień, z zaklętego kręgu paranoi, w drodze na parking, okręcając na wpół świadomie kluczyki wokół wskazującego palca.
Na przykład dzisiaj: staję przed obliczem i mówię już bez ogródek, nie kryjąc niczego: „Nie wiem, jak to zrobić, dużo czytałam, ale to trudne, nie jestem pewna. Wydaje mi się, że… ale z drugiej strony…”. Odp. „No i tak właśnie zrobimy! Ale już w czwartek, bo jutro mnie nie ma a zaraz wychodzę.”
A tam gdzieś jest człowiek. Może chory, może w depresji, może w beznadziei. Może go właśnie tym świstkiem papieru grzebiemy za życia?
Kiedy to się stało? W którym momencie przestałam opracowywać projekty, do których zostałam powołana, na rzecz gotowców. W którym momencie przestałam prosić, aby je chociaż przeczytano. Aż mnie korci, aby w jakimś akapicie ukryć „kurwę mać” i patrzeć, co będzie.
To jest jak fala, która oblizuje klif coraz szerzej, coraz głębiej. Aż klif się obsunie.
Mój klif stoi. Na jednej nodze. Wszyscy już to widzą, ale nikt z tym nic nie robi. Bo to moja noga. Wszystkim się wydaje, że jest silna, trzeszczy trochę, ale bardachy nie robi (bo nie ma u kogo). Przechodzi z powodzeniem kolejne audyty. Wyniki, dobre wyniki.
Bez motywacji. Bez powszechnego szacunku. Bez uznania. Bez gratyfikacji. Może ja w ogóle nie istnieję.
Nie wytrzymali i skomentowali