Dziś
Dzień dobry. Zajrzałam tu dziś, posprzątałam spam, przeprowadziłam krytyczne aktualizacje, rzuciłam okiem na ostatnie wpisy… ER mówi, że najgorsze, co może przydarzyć się blogowi, to kolejny wpis po roku. No i ciul. Mój będzie po przeszło roku. Bo tak.
Nie było mnie tu otwarcie ani psychicznie, ani fizycznie. Nie chciało mi się, nie czułam potrzeby, nie miałam czasu. Parę razy już orałam tego bloga, ale jest tu tyle zabawnych sytuacji z naszego życia, że może kiedyś, na stare lata dostarczą mi rozrywki. Albo trochę wcześniej.
Trochę się zmieniło, a trochę nie. Poza oczywistościami, że jesteśmy rok starsi, niestety – nie zawsze przez to mądrzejsi, to nadal nie posiadam konta na fejsbuku/tłiterze/insta, nie podzielam zachwytu nad talentem Eda Sheerana, nie jestem ani odrobinę zaangażowana politycznie; prawdę mówiąc, polityka okropnie mnie nudzi (no chyba, że jest to „House of cards”), brzydzą mnie filmy o zombie (nie, nie będę oglądać „Walking dead” mimo, że zombiasy są tam tylko tłem, albowiem nadal jest to tło nieestetyczne!), mam frajdę z „robienia w ogródku”, wciąż tego samego męża i syna, a za chwilę będę miała jeszcze drugiego. Syna, dla ścisłości.
Aha, niech nikt (w tym ja sama), nie oczekuje ode mnie teraz nagle regularności i systematyczności we wpisach. Bo może mi się nie chcieć, mogę nie czuć potrzeby, mogę nie mieć czasu, mogę nie mieć prądu albo internetu. Wszak mieszkamy na wsi.
Nie wytrzymali i skomentowali