Zmęczone myśli

Jutro Wielka Sobota.
Urobiłam się dziś z tej okazji po łokcie i jakby to powiedziała mama mojej Malutkiej – czuję się zmęczona jak koń po westernie (tutaj – autocenzura, bo przecież jestem Księżniczką, a Księżniczki nie klną jak szewc… przynajmniej w teorii).
Słucham w radio o tym, jak to Dżizus dziś wyzionął ducha. Tzn. nie dziś, tylko odpowiednio 2013 lat temu, ale też w piątek. Przynajmniej tak się wszystkim wydaje.
Mnie się jakoś nic nie wydaje i w ogóle – nic mi się nie chce. Przy smażeniu „dumy polskiego stołu” (czyt. schabowych) uświadomiłam sobie, że nawet ozdób świątecznych nie wyjęliśmy z ER. Pogoda za oknem do luftu. W Gdyni studenci ulepili dziś ze śniegu zająca z marchewką. A ja przemoczyłam buty. No trudno, w końcu muszą się te moje mukluki kiedyś zniszczyć. Jak się zniszczą, to nie wyjdą z mody.
EF trzeci dzień z rzędu pochłonął cały słoiczek obiadku i dziś gadał, jak nakręcony: bababababababababababa… Co niektórzy bedą chodzić z nosem w chmurach z dumy, jak się o tym dowiedzą. A ja czekam cierpliwie na to: „kocham cię, mamusiu…”, z prawidłowym akcentem na przedostatnią sylabę.
Grechuta zaśpiewał dziś w radio o dniach, których jeszcze nie znamy. Będzie to chyba moja mantra w przyszłym tygodniu. Ostatnim tygodniu w domu przed powrotem do fabryki… Buuuuuuuuu!!!
Wkleję sobie tą mantrę, żebym nie musiała potem nigdzie guglać za nią.
„Tyle było dni do utraty sił
Do utraty tchu tyle było chwil
Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic
Jedno warto znać, jedno tylko wiedz, że…
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy…”
Nie wytrzymali i skomentowali